Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
1415
BLOG

Świadkowie smoleńskiej historii odchodzą

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Odchodzą WIELCY ŚWIADKOWIE największej tragedii narodowej wg oficjalnej narracji.

Odszedł do Pana w krainę pokoju Jerzy BAHR były ambasador III RP w Moskwie.

Mógłby wiele powiedzieć, a tak zostały nam kartofliska. I tyle.

image

http://freeyourmind.salon24.pl/290399,bagno

Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać.
 
Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków. Na polu, jesienią.”
 
Wykopki niemalże. Scena jak z „Chłopów” Reymonta. Dym nad polami, zimioki, pole jesienią – ot takie skojarzenia na gorąco ambasadora, co pobojowisko po katastrofie zobaczył.
 

 

 

>>>

image

https://zezorro.wordpress.com/2013/04/29/ambasadorow-dwoch/

Ambasadorów dwóch

By 

W poprzednim artykule zwrócono uwagę na istotny błąd, w którym miałem pomylić ambasadorów Turowskiego i Bahra. Otóż popełniłem błąd, który czyni przeciętnie uważny i wykształcony nawet czytelnik, ale – i to ważniejsze – wyciągnięte wnioski są całkowicie prawidłowe, bowiem – zgodnie ze złudzeniem pobieżnego czytelnika – dwaj ambasadorowie działali jak bliźniaki, zamiennie, a właściwiej – symetrycznie.

Aż dziw bierze, że na tę rzucającą się w oczy, wręcz rażącą anomalię, poza może wytknięciem niewiarygodnej kariery ambasadora Turowskiego, nie zdobył się przez trzy lata żaden z „analityków”, dyżurnych „autorytetów”, czy „dziennikarzy śledczych”, którzy na Smoleńsku utłukli pokaźną bibliotekę książek, filmów i innych publikacji, lecz na światową anomalię dwóch czynnych ambasadorów na miejscu rzekomej katastrofy lotniczej patrzą oczyma ślepca na Giocondę. Właściwie i racja, Smoleńsk składa się wyłącznie z samych aberracji i niemożności, więc jeszcze jedna nie robi żadnej różnicy. Z punktu widzenia prawa jednak robi zasadniczą, bo można z tej anomalii wyciągnąć daleko idące wnioski – aż dech zapiera, że takie rzeczy leżą sobie całkiem jawnie i nikt nimi się nie zajmuje, aż powoli zaczynasz się do tego przyzwyczajać, sądząc z poprzednich odcinków.

Po co sztuka z dwoma bliźniakami

Aby zorientować się, czy anomalia ma charakter przypadkowy, wystarczy przyjrzeć się jej obiektom. Otóż mamy rankiem w dniu tragedii na smoleńskim lotnisku woj-skowym XUBS dwóch, równorzędnych wg prawa dyplomatycznego ambasadorów RP: Tomasza Turowskiego, TW Orsom oraz regularnego ambasadora Jerzego Bahra. To nie jest żadna teoria spiskowa, tylko bezsporny fakt, potwierdzony oficjalnymi dokumentami. Obydwaj „skleili się” do jednej funkcjonalnej postaci w poprzednim artykule, boć ich zakres kompetencji [identyczny] oraz obecność w jednym miejscu i czasie czyni takie „sklejenie” całkowicie naturalnym i oczekiwanym. Tak miało i musiało się stać w umyśle nawet bystrego, ale nie studiującego szczegółów widza i czytelnika.

Tomasz Turowski znany jest z tego, że biegał w okolicy pobojowiska i odstręczał wszystkich potencjalnych świadków i reporterów przed zbliżaniem się do niego. Został on w trybie pilnym zatrudniony w MSZ w marcu 2010 i od razu wysłany na placówkę do Moskwy, aby przygotować wizytę delegacji rządowej [7.04] oraz prezy-denckiej [10.04] w Katyniu. Co prawda jego kwalifikacje oraz formalne stanowisko były niższego szczebla, jednak – na mocy jakiegoś specjalnego polecenia, sprzecz-nego z pragmatyką służbową, zatem pochodzącego niechybnie od samego ministra SZ Sikorskiego – otrzymał pompatyczny tytuł ambasadora tytularnego, który jako żywo przypomina złote czasy cesarstwa, jednak żadnym żartem z historii, ani przypisem z Gogola nie jest. Pan Turowski był pełnoprawnym ambasadorem, zajmującym się tylko organizacją wizyt katyńskich. Skoro on się nimi zajmował, to nie zajmował się nimi drugi ambasador, to elementarne watsonie.

Dlaczego zatem na miejscu był także ambasador Bahr, skoro wszystko tak pięknie zorganizował kolega Turowski? Dobre pytanie, wrócimy do niego niebawem. Tymczasem naszkicujmy postać ambasadora Jerzego Bahra, zacnego ambasadora regularnego, którego znamy – w przeciwieństwie do pana Turowskiego, który to starannie unika kamer i mikrofonów – z przekazów telewizyjnych, w których siwy pan relacjonuje wstrząśnięty wydarzenie. On też opowiada mrożące krew w żyłach bajdoły, jak to ze swoim wspaniałym kierowcą Kwaśniewskim przedziera się przez ruskie wertepy, między walącymi się ruderami hangarów i magazynów, by wylądo-wać przed jakimś wzgórkiem ok. 150 m od pobojowiska, z którego to miejsca miał meldować swojemu przełożonemu telefonicznie, na żywo, iż „nie widać śladów życia”. To on stwierdza, że z z pobojowiska unosiły się dymy ognisk, jak „na kartoflisku jesienią”. Opowieści o samochodowych rajdach Bahra po okolicy nie zgadzają się co prawda ani z topografią terenu, którą przestudiowałem dokładnie na mapach [co kosztowało miesiące ślęczenia, więc niech mi tu żadne podniecone hieny nie paplają o szacunku dla siwej głowy], wyliczając trasy rzekomych przejazdów i synchronizując ich czasy z z relacjami innych świadków, w tym urzędnika kancelarii prezydenckiej, który rzekomo z ambasadorem brał udział w samochodowym tour de aerodrome, ale nie zauważył jego obecności w aucie ani Bahr, ani Kwaśniewski.

Skoro mamy dwóch ambasadorów, a każdy z nich najwyraźniej wypełnia inne funkcje, co widać z przydzielonych zadań oraz obecności w mediach, to znaczy że metoda „na bliźniaka” polega na prowadzeniu równolegle dwóch operacji przez dwie osoby, dwa współpracujące ośrodki, których oni najpewniej są wysłannikami.

Egzotyczny ambasador tytularny Turowski

Minister Sikorski musiał mieć poważny powód do wyznaczenia barwnej postaci Tomasza Turowskiego, znanego od lat w kartotece wydziału kościelnego SB pod pseudonimem Orsom. Turowski miał rzadki przywilej przebywania na placu św. Piotra w chwili, gdy Ali Agca strzelał do Jana Pawła II. Był wówczas w sutannie jezuity, bo pod okiem SB wstąpił do zakonu, skąd meldował o swoich odkryciach i byłoby całkowicie nieprawdopodobne, gdyby tak cenny agent nie został wykorzystany w przygotowaniu tego zamachu [naturalnie jeśli maczała w tym palce Moskwa, o czym jestem przekonany]. Oto po latach znów widzimy dzielnego agenta, znów w czynnej służbie bezpieki, na gościnnej rosyjskiej ziemi, już nie tylko jako skromnego obserwatora, ale odpowiedzialnego za organizację wizyty prezydenta. I znów tragedia!

Nie byłoby może całego zamieszania, gdyby nie bezsporny fakt, że obydwa ambasadorskie bliźniaki były na XUBS. Ambasador – nazwijmy go egzotyczny – organizujący całość i regularny, pojawiający się w telewizji, nobliwy siwy pan. Pierwszy organizuje wszystko, na przykład przepędza reporterów i konferuje z gubernatorem Antufiewem, drugi nie robi niczego, ogląda „kartofliska”, jeździ na przełaj po Smoleńsku i pokazuje się w telewizji.
Dyskretny urok bliźnięctwa

Mamy zatem naszkicowane sylwetki, pora zająć się konkretami. Co istotnie robi dwóch ambasadorów na miejscu zdarzenia, w krytycznym czasie, bo skoro obydwaj są ambasadorami, co prawda jeden z nich egzotyczny, ale cóż począć – to chyba jedyny znany przypadek, gdzie dwóch aktywnych ambasadorów sobie z całkowitym spokojem, jak to bliźniaki, działa w tym samym miejscu i czasie i jakoś im się kompetencje nie mylą, a co gorsza przez trzy lata żaden tuz dziennikurestwa tym zdumiewającym zjawiskiem dyplomatycznym ani się nie zadziwi, ani o nim nie zająknie. To jest dopiero zonk szanowny czytelniku ich uczonych produkcji!

Mamy zatem dwóch bliźniaków ambasadorskich, jak to mawiał porucznik Colombo: dwa grzyby w barszczu, więc na pewno jest zagadka kryminalna. Żeby dojść do zleceniodawców, przyjrzyjmy się detalicznie, co robią. Ambasador regularny właściwie nic nie robi, tylko konferuje telefonicznie z ministrem Sikorskim i jeździ limuzyną w nieustalonym towarzystwie, po nieznanych szlakach [nie da się uzgodnić na mapie]. Poza tym występuje w telewizji, załamuje ręce, powiewa siwym włosem na cmentarzu i potwierdza słowa ministra Sasina, że „prezydenta nie ma z nami”. Jednym słowem jest wygodnym figurantem, nic nie robi, nic nie wie, nic nie może zepsuć. Odpowiada bezpośrednio przed ministrem Sikorskim, do którego składa naoczny meldunek z miejsca, na czym jego aktywność się kończy. Możnaby powiedzieć, że tego poranka ambasador Jerzy Bahr, choć jego tytuł tego nie przewidywał, pełnił faktycznie rolę swego bliźniaka, ambasadora tytularnego.

Nie mogło być zresztą inaczej, skoro obok niego był aktywny faktyczny organizator wizyty, a więc na pewno lepiej poinformowany i na pewno sprawniej działający. Co robi zatem ambasador tytularny Tomasz Turowski, cenny TW Orsom? Tego już drogi watsonie nie wiemy, ale ta niewiedza jest na wagę złota, bo to wszystko, co musimy wiedzieć. Skoro bliźniaki zamieniły się rolami, bo jak widzimy z występów ambasadora Bahra, nie wie on o niczym i niczym się praktycznie nie zajmuje [co jak wskazałem wyżej jest całkiem naturalne, wziąwszy pod uwagę obecność faktycznego organizatora],osobą wykonującą obowiązki ambasadora RP na lotnisku XUBS jest organizator wizyty Tomasz Turowski. Ma konieczne kompetencje formalne, a nawet pompatyczny, jednorazowy tytuł, co nie przeszkadza, iż jest on prawnie skuteczny.

Co robi ambasador Turowski? Tym się już nie chwali, ale skoro jest na miejscu, to z pewnością uzgadnia wszystko z gospodarzem, gubernatorem Antufiewem i innymi urzędnikami rosyjskimi. Z kim kontaktuje się po stronie polskiej, nie wiadomo, ale z całą pewnością są to ludzie działający dyskretnie, bo Turowski nigdzie, poza oczywistą obecnością w dokumentach przygotowania wizyty, czego nie sposób się wyprzeć, bo jego podpisy tam widnieją, we wszystkich relacjach jest starannie pomijany. Mamy zatem medialnego siwego pana, który nic nie wie i tajemniczego tajnego współpracownika, który organizuje i nadzoruje wszystko.

Czy to nie jest scenariusz na powieść szpiegowską? Dwóch ambasadorów bliźniaków, telewizyjny i egzotyczny. Oczywiście jest, tylko że to wydarzyło się naprawdę, a za zbytnią ciekawość można sprawdzić w piątek, jak wygląda parking w miejscu, gdzie nie sięgają kamery i popaść w nagłą depresję.

 

Dwa bliźniaki, dwa ośrodki

Skoro mamy rozgraniczone dwie postaci z dwoma różnymi emploi można naszkicować logiczne ścieżki do ich zleceniodawców. Przypuszczalnym mocodawcą ambasadora Bahra jest minister Sikorski, a sam ambasador działa w najlepiej pojętym interesie wypełnianej funkcji. To tłumaczy jego widoczne oburzenie, kiedy podejrzliwi dziennikarze – często niechcący, za pomocą półsłówek – napomykają o licznych, niewyjaśnionych i zagadkowych sytuacjach. Bahr, poza nobliwym wyglądem, naprawdę rzetelnie wykonywał polecenia i obowiązki. Jego przełożony organizację wizyt przekazał osobie na równorzędnym stanowisku, ambasadorowi Turowskiemu i polecił szczegóły zachować w tajemnicy dyplomatycznej. Z całym spokojem wewnętrznym Bahr nie robi nic, bo wie, że ktoś wykonuje to, co należy. Faktyczny organizator polecił mu zbliżyć się na odległość 150 m, ale nie bliżej, to podszedł. Zameldował przełożonemu to, co zobaczył, pojechał na cmentarz i powiedział to, co mu przekazano.

Równolegle, w ukryciu działa ambasador egzotyczny, który wykonuje – zapewne w kontakcie z mocodawcami w Warszawie, oficjalnymi [MSZ] i nieoficjalnymi [wywiad] – wszystko, co należy, a właściwiej – co zaplanowano. Oczywiście szczegółami się nie chwali, ale sądząc ze znakomicie zorganizowanej od ponurego poranka akcji propagandowej, plan został przeprowadzony gładko.

Ambasador Turowski z całą pewnością kontaktuje się z oficjalnymi czynnikami rosyjskimi, ale także z ukrytymi, nieoficjalnymi, co można odgadnąć m.in. z egzotycznej kariery jezuity. Jest bardzo wysoko umocowanym agentem, sprawdzonym i cieszącym się, zapewne nie bez powodu, zaufaniem. Zorganizował całe przedsięwzięcie i uzgodnił szczegóły, a co najważniejsze – w czasie jego realizacji osobiście nadzorował wszystko na miejscu.

Bardzo egzotyczny ambasador tytularny

O przypuszczalnych moskiewskich kontaktach Turowskiego można wnioskować z egzotycznej nomenklatury jego stanowiska, którą przedstawiłem na wstępie. Jest oczywiste, że ostentacja w działaniach tajnych jest wysoce niewskazana, bo zabójcza, zatem jeśli jakaś sytuacja jest ostentacyjnie wręcz niezwykła – a z taką mamy do czynienia w Smoleńsku, gdzie występuje obok siebie dwóch ambasadorów bliźniaków – to wyjątkowa sytuacja była nieunikniona. Dlaczego zatem na potrzeby operacji smoleńskiej nadano pompatyczny tytuł Tomaszowi Turowskiemu?

Moim zdaniem jednym wytłumaczeniem egzotycznej sytuacji dwóch bliźniaków jest decyzja co najmniej jednego z ośrodków. Skoro mamy do czynienia co najmniej z dwoma podmiotami zbiorowymi, które są jednocześnie podmiotami prawa międzynarodowego – Warszawa i Moskwa, wchodzą w grę co najmniej one dwie. Wydaje się, że realnie działający w dobrej wierze ambasador Bahr, kontaktujący się tylko drogą oficjalną, otrzymał do operacji smoleńskiej swojego bliźniaka, który realizował działania w uzgodnieniu z z mocodawcami ukrytymi, ale do tego nie potrzebował pompatycznego tytułu, a wręcz był on przeszkodą. Ponadto był całkowicie – na mocy decyzji szefa MSZ – zagłębiony w oficjalne struktury warszawskie, był pracownikiem ambasady i do swych działań nie potrzebował wcale pompatycznego tytułu… chyba że musiał wykonać rzeczy, których nie mógł, bądź nie chciał wykonać ambasador Jerzy Bahr, a to dotyczy tylko czynności dyplomatycznych, bo śladów innych w życiorysie Bahra nie widać [choć niespodzianki czyhają na każdym kroku].

Z powyższego wypływa wniosek, że organizatorzy operacji smoleńskiej musieli nadać ambasadorski tytuł Turowskiemu, aby ten zalegalizował plan na miejscu zdarzenia przez swoje pełnoprawne w sensie dyplomatycznym działania jawne i tajne. Nie przesądzam, czy decydującym w tej sprawie była Moskwa, czy Warszawa, faktem jest, iż Turowski kluczowe działania musiał z racji praktycznych uzgadniać i wykonywać wspólnie z Rosjanami, zdejmując ciężar tych tajemnic i odpowiedzialności za nie niejako z regularnych pracowników MSZ.

Podsumowując jego działanie, można powtórzyć konkluzję poprzedniego artykułu, że Turowski jest dyplomatyczną gwarancją, że sprawa smoleńska nigdy nie wymknie się spod rosyjskiej kontroli, bowiem wszystkie jego poczynania [a właściwie ich widoczny brak] mają oficjalną pieczęć legalnych, suwerennych, polskich władz, będących na miejscu zdarzenia w jego osobie, egzotycznego bliźniaka, ambasadora tytularnego RP. Przez samą swą obecność, nawet całkowicie bierną, na miejscu zdarzenia, ambasador RP zalegalizował i uprawomocnił wszystkie działania, podjęte w ramach przedstawienia „akcji ratowniczej” opodal lotniska wojskowego XUBS, ponieważ był ich uczestnikiem. Nie sposób dziś skutecznie podważyć ich skutków w sporach na gruncie prawa międzynarodowego, bowiem RP w osobie ambasadora Turowskiego z podjętymi działaniami całkowicie się zgodziła, a przynajmniej mimo upływu trzech lat, nic o jakichkolwiek nieporozumieniach na miejscu nie wiadomo. Oznacza to praktyczną, całkowitą zgodę RP na wszystkie działania Rosjan rankiem 10 kwietnia na miejscu zdarzenia.

Po to właśnie był potrzebny Rosjanom ambasador tytularny obecny osobiście na miejscu – do dyplomatycznej, nieodwołalnej legalizacji działań Moskwy. Aby Warszawa była całkowicie ubezpieczona, pilnował go ambasador Bahr, który – także osobiście obecny na miejscu – zalegalizował obecność i działania bliźniaka Turowskiego. Mógł się przecie w każdej chwili przeciwstawić i zaingerować, a nie uczynił tego. Tak to się bliźniacy nawzajem pilnowali, jak by powiedział montażysta Wiśniewski „oni mnie – a ja ich”, co po raz kolejny nasuwa przypuszczenie, że stosowanej metody „na bliźniaka” był doskonale świadomy [inscenizacja pobojowiska to nic innego, jak bliźniak miejsca katastrofy].

Teraz rozumiesz – mam nadzieję – dlaczego pojawiło się to dziwaczne nagranie ambasadora Bahra meldującego telefonicznie ministrowi, że „nie widać śladów życia”. Ono było po to, aby raz na zawsze zafiksować bezsporną obecność ambasadora na miejscu [a zatem ukryty cel legalizacji dyplomatycznej przedsięwzięcia]. Dwaj ambasadorowie, dwa ośrodki, dwaj symetrycznie wspierający i legalizujący się nawzajem bliźniacy. Czy to nie piękne prawnie rozwiązanie? Szachy to gra strategiczna, uczy logiki, a ruscy szachiści mają najlepszą dyplomację na świecie. Dlatego symetryczni, szachujący się nawzajem bliźniacy i smoleński prawny mat. To nie teoria spiskowa, to fakt.

{tekst powyższy do swobodnej republikacji, w całości, bez skrótów}

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Jerzy-Bahr-o-katastrofie-w-Smolensku-nagle-zrobilo-sie-kompletnie-bialo,wid,16029603,wiadomosc.html?ticaid=1176e3

Jerzy Bahr o katastrofie w Smoleńsku: nagle zrobiło się kompletnie biało

 

Minął termin przylotu, a harmonogram pobytu delegacji prezydenckiej był bardzo napięty. W pewnej chwili Rosjanie się jakby zakołysali. Można powiedzieć, że przysiedli z wrażenia. Jeśli naraz coś dziwnego dzieje się z całą grupą to znaczy, że coś się stało. Nagle pojawiła się też straż pożarna, która we mgle, przecinając boisko, mknęła w stronę, gdzie miał lądować samolot. To było coś nienormalnego - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski były ambasador RP w Rosji Jerzy Bahr, który był na miejscu katastrofy w Smoleńsku.
Świadkowie smoleńskiej historii odchodzą
Ewa Koszowska: Był pan zdziwiony, gdy okazało się, że odbędą się dwie uroczystości upamiętniające 70. rocznicę Katynia? 
 
 
 
 
 
Jerzy Bahr: Oczywiście, że byłem zdziwiony. Przede wszystkim jednak byłem przestraszony tym, że trzeba to będzie równolegle jakoś sklejać. Na tyle znałem gospodarzy, że wiedziałem, iż jest to coś, czego oni tak łatwo nie zaakceptują, a jeżeli zaakceptują, to w swój właściwy sposób. 
 
image
 
Co to oznacza?
 
 
 
Gospodarze na pewno byli zdziwieni dwiema uroczystościami i podejrzewam, że dość dokładnie się temu przyglądają do dziśJerzy Bahr
- Koniec końców, część tych przygotowań - dotyczących 7 kwietnia - przebiegła względnie sprawnie. Natomiast jeśli chodzi o 10 kwietnia, to musieliśmy jakoś "prawą ręką za lewe ucho ciągnąć". Ze strony rosyjskiej nie było gotowości do potraktowania obu ceremonii równolegle jako czegoś równie znaczącego i bez przerwy nam o tym przypominano. Dawano nam do zrozumienia, że np. MSZ zajmuje się jedną wizytą - 7 kwietnia. W sprawie wizyty prezydenta 10 kwietnia umywano ręce. W końcu coś tam wywalczyliśmy, ale przy zdecydowanej niechęci gospodarzy. Jako placówka zrobiliśmy wszystko, co się dało. Tak ważną wizytę zupełnie inaczej przygotowuje się, gdy się czuje spolegliwość partnera, w inny sposób natomiast, gdy czujemy, że jest opór materii. A tego drugiego po rosyjskiej stronie było bardzo dużo. 
 
image
 
Czy to, że były dwie uroczystości, miało dla Rosjan znaczenie?


- Naturalnie, że tak. To jest kwestia przygotowania. W końcu wszystko miało się odbyć na lotnisku, które normalnie nie jest miejscem "przeładunku" delegacji na tak wysokim poziomie. To znaczy, sporadycznie, używaliśmy tego lotniska, ale tam zawsze były problemy czysto logistyczne, trzeba było ściągać pograniczników czy celników z innych miejscowości. Rosjanie są wielkimi biurokratami, w związku z czym, nie uznają czegoś takiego, że wychodzi delegacja, która nie ma sprawdzonych dokumentów. Do tego dochodzi administracja, która nie ruszy palcem albo udaje, że nim rusza. Więc to wszystko razem było organizacyjnie bardzo trudne. Jedno jest pewne, gospodarze na pewno byli zdziwieni dwiema uroczystościami i podejrzewam, że dość dokładnie się temu przyglądają do dziś. 

Niech spoczywa tak jak mu przypisano prawem boskim. Bo ludzkie nie ma tu NIC do POWIEDZENIA.

http://fakty.interia.pl/polska/news-tvn24-nie-zyje-jerzy-bahr,nId,2242051

Nie żyje Jerzy Bahr - były ambasador Polski na Ukrainie i w Rosji, a także były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Polski dyplomata zmarł w wieku 72 lat.

 

TVN24: Nie żyje Jerzy Bahr
 

Jerzy Bahr /Krzysztof Żuczkowski /FORUM

 

Szanse na poznanie PRAWDY o SMOLEŃSKU maleją w trybie geometrycznym.

Mam nadzieję, że pozostali ŚWIADKOWIE ujawnią tajemnice smoleńskie.

Informację o śmierci byłego ambasadora podała stacja TVN24. Jak czytamy, Jerzy Bahr zmarł po długiej chorobie. 

Jerzy Bahr urodził się w 1944 r. w Krakowie. W 1974 r. rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, skąd odszedł po ogłoszeniu stanu wojennego.

 

 

Bahr był radcą Ambasady RP w Moskwie (1991-1992), Konsulem Generalnym RP w Kaliningradzie, ambasadorem RP w Kijowie, a następnie ambasadorem RP w Wilnie (2001-2005).

Od 21 stycznia 2005 do 22 grudnia 2005 był szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. 19 maja 2006 został powołany na stanowisko ambasadora RP w Rosji. Odwołano go 30 września 2010. 

INTERIA.PL/TVN24



Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/polska/news-tvn24-nie-zyje-jerzy-bahr,nId,2242051#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/polska/news-tvn24-nie-zyje-jerzy-bahr,nId,2242051#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

LITERATURA:

http://freeyourmind.salon24.pl/290399,bagno

4.03.2011 07:02Kategoria: Polityka Odsłon: 11356 213 Komentuj

Bagno

Pod koniec przesłuchania moonwalkera rozgrywa się między min. A. Macierewiczem a S. Wiśniewskim dialog dotyczący słynnej, pokazanej na całym globie, „akcji przeciwpożarowej” na Siewiernym, który warty jest przytoczenia:


 
"AM: - Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę z tego, że oficjalna komisja stwierdza, najpierw pani Anodina, następnie przede wszystkim uwagi polskie do komisji pani Anodiny, że pierwsze służby rosyjskie przybywają na miejsce katastrofy o godz. 10.55. Czyli (...) 6 minut po panu. Takie jest dokładne ustalenie z raportu polskiego ze strony 58, dokładnie, co oznacza, że... powstaje pytanie:KIM BYLI LUDZIE, KTÓRYCH PAN TAM WIDZIAŁ, KTÓRZY BYLI STRAŻAKAMI, JAKIMIŚ OFICERAMI ITD. (podkr. F.Y.M.). Z jakiej jednostki, z jakiego zespołu, skąd oni pochodzili, skoro mamy stwierdzenie, że faktycznie jako pierwsza na miejsce wypadku przybyła jednostka PCz3 o godz. 10.55. To jest dopiero 14 minut po wypadku.
(SW unosi brwi zdziwiony)
AM: - Więc skąd pochodziły służby, które pan widział - to jest pytanie.
(SW się uśmiecha w odpowiedzi)
AM: - I to nie jest pytanie do pana, tak naprawdę, bo ja rozumiem, że pan po prostu rejestrował to, co pan widział.
SW (śmiejąc się): - Po prostu, najzwyczajniej. A tym bardziej, że na moim skromnym... W moim skromnym, krótkim materiale widać, że o tej, powiedzmy, 8.52 czy 8.53 już są jacyś ludzie, strażacy... Czy to faktycznie byli strażacy, czy mówiąc nieładnie z piosenki, że to byli przebierańcy, bo tego, trudno mi powiedzieć. Ale na przykład ten z FSO raczej był prawdziwy, bo się wylegitymował. Czy to było, była oryginalna...
AM: - Czyli strażacy, nie strażacy, ale służby były, bo to...
SW: - Służby były.
AM: -...pana zdanie o służbach rosyjskich znamy i... Tak.
SW: - No zresztą widać, tam napisane, ten skrót: "Pożarnyj...", po rosyjsku, służba..., "straż pożarna", po naszemu. Czy faktycznie to były te właściwe służby, czy może Rosjanie na przykład inaczej rozumieją pojęcie służb (he he - przyp. F.Y.M.). Może...
AM: - Ja rozumiem. I jeszcze...
SW: - To niestety trzeba zapytać Rosjan."


 


 
Co mogli robić „strażacy” biorący udział w maskirowce? Po pierwsze – podpalać przygotowane ogniska. Niektóre gasły stosunkowo szybko, bo zapewne byle jak rozlane były łatwopalne płyny, stąd pozostały na liściach takie czarne plamy (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/moonwalker-w-zonie-koli.html)
u
 
– i w rezultacie największe ognie są widziane podczas próby maskirowki, kiedy po scenerii pałęta się Kola z leśnym dziadkiem.


 
Po drugie, „strażacy” lejąc wodę po całym pobojowisku (potem, gdy już przybyli urzędnicy, to lano pianę, bo paliwa lotniczego przecież wodą się nie gasi), prawdopodobnie przez kilkadziesiąt minut przed „sygnałem o wypadku” (na płycie lotniska), czyli, nawiązując do relacji Bahra, „ugięciem się kolan Rosjan” (dosłownie „przysiedli z wrażenia”), a następnie „poderwaniem się Rosjan do biegu”, by w te pędy ruszyć przez płytę lotniska samochodami (http://wyborcza.pl/1,75480,8941828,Startujemy.html?as=3&startsz=x) – mieli za zadanie tworzyć „bagno” („błoto po kolana”, jak będzie opowiadał 10 Kwietnia pod bramą lotniska moonwalker; „tam się nie dało normalnie iść”, jak będzie dodawał w sejmie).


 
A skoro już o strażakach i grząskim terenie mowa:


 
Przez mgłę widziałem przed sobą tył samochodu strażackiego, a po bokach pobojowisko w typowo sowieckim stylu - ruiny garaży, rozwalające się magazyny i wraki zardzewiałych samolotów.


 
Samochód strażaków zatrzymał się, wycofał i zawrócił w prawo. Widocznie dostali od kogoś sygnał, że źle jadą. Po kilkuset metrach znowu stanęli. Wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się poza lotniskiem. Obok był rów, przed nami łąka. Zobaczyłem wicegubernatora, stał za rowem. Krzyczał do nas, że to tutaj i że jest grząsko.


 
Ale człowiek - jak pani wie - w takich momentach nie myśli o ostrożności. Naturalnym odruchem jest biec dalej, żeby komuś pomóc, kogoś ratować. Bo samolot przecież jak w filmach akcji wrył się prawdopodobnie w ziemię albo wbił w jakąś ścianę. I my uwięzionym w nim ludziom jesteśmy potrzebni.


 
Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać.


 
Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków. Na polu, jesienią.”


 
Wykopki niemalże. Scena jak z „Chłopów” Reymonta. Dym nad polami, zimioki, pole jesienią – ot takie skojarzenia na gorąco ambasadora, co pobojowisko po katastrofie zobaczył.


 
Wróćmy jednak z tych odmętów świadomości Bahra na bagnisty grunt na Siewiernym. Po co to całe bagno? Z prostego powodu, żeby właśnie przedstawicielom polskiej delegacji na sam widok „błota po kolana” odechciało się wchodzić na pobojowisko,
t
 
żeby więc nie przyglądali się niczemu z bliska, żeby nie chodzili wśród szczątków, nigdzie nie zaglądali, a najlepiej, by się stamtąd wycofali, ponieważ, jak choćby wynika z zeznań Sasina (cytat poniżej), nie było widać wielu ciał ofiar.


 
Wierzchowski, który (wbrew temu, co mówił Wiśniewski o swojej księżycowej wędrówce) czuje zapach paliwa lotniczego na pobojowisku, w swych sejmowych zeznaniach powie a propos biegu za trzema gośćmi w kitlach przez błotnisty teren: „Ciężko to nazwać biegiem... Każdy gdzieś tam mimo wszystko ma odruch tego, żeby... będąc w garniturze i tak dalej, to tam tego... I widziałem, że oni tam pobiegli, ja poszedłem za nimi...” (1h40/41').


 
Sasin („Mgła”): „Biegliśmy (…) przez taki lasek, zagajnik. Było bardzo mokro, pamiętam, że było bardzo morko. Ja zapadałem się po kostki w jakby czymś takim błocie czy wodzie...”


 
Kwiatkowski („Mgła”): „Zdałem sobie sprawę, że to jest teren taki, jaki jest i że mogę chodzić po tych... mogę chodzić tak naprawdę po moich koleżankach i kolegach – to się wycofałem.”


 
Sasin („Mgła”): „Stwierdziłem, że to po prostu nie przystoi w ten sposób się zachowywać, że należy to miejsce potraktować jako grób. (…) Ja widziałem mniej więcej te ciała, które leżały, które jakby można było zobaczyć. Natomiast pozostałe ciała były gdzieś wśród tych szczątków, gdzieś wymieszane z tymi fragmentami czy gdzieś wręcz pod tymi fragmentami samolotu, więc po prostu stwierdziłem, że jest to niemożliwe, żeby dotrzeć do tych innych ciał.


 
Dlaczego Ruscy urządzili „bagno”, a nie zrobili porządnego pożaru, by zjechało się pół Smoleńska na gaszenie i by cały świat miał co oglądać? Może zwyczajnie nie dali rady albo nie mieli czasu na taki spektakl z prawdziwego zdarzenia. (Albo machnęli ręką, że jakoś to będzie, bo Polacy i tak będą w straszliwym szoku). Co innego bowiem urządzenie z pirotechnikami paru odgłosów we mgle, a co innego podpalenie łąki i „samosiejek”, no i części samolotu. Jeszcze po pijanemu paru „strażaków” by się zapaliło i wtedy dopiero byłby cyrk, gdyby się ludzie zlecieli. Poprzestano więc na paru ogniskach, albo, jak to określał Wierzchowski - na paru „ogniskach zapalnych – tu się trochę pali, tam się trochę pali, tu się dymi...”.


 
Coś musiało się palić, no bo co to za katastrofa lotnicza, nawet jak na ruskie, specyficzne (nie „spartańskie” - Rosja ze Spartą nic nie ma wspólnego), warunki, nawet w „bagnistym lesie” czy „na mokradłach” wojskowego lotniska - bez ognia i dymu? Wprawdzie zapobiegliwa ruska straż jest w stanie ugasić pożar, zanim do niego dojdzie, ale przecież w tym wypadku akurat należało pożar ugasić jednak dopiero „po katastrofie”, tak by przynajmniej parę osób widziało na własne oczy, że coś się do cholery paliło, a nie, że kilkudziesięciotonowa (z zapasem 10 t paliwa lotniczego) maszyna spadła, rozpadła się, 70% kadłuba diabli wzięli, foteli nie ma, bagaży nie ma, pasażerów też za bardzo nie ma, a w międzyczasie jeszcze żadnego ognia ani dymu nie było. Takiego zjawiska fizycznego nawet największe mózgi elektronowe Moskwy i bratniej Warszawy, z najlepszego marksistowsko-leninowskiego chowu mogłyby nie umieć wyjaśnić ludowi za pomocą prostych słów, typu „brzoza”, „beczka”, „plecy”, „miazga”, „przeciążenie 100 g”.


 
Gdy po paru godzinach „po wypadku na Siewiernym” bagno znikło i ukazała się twarda ziemia,a nawet wiele „samosiejek” zaczęło wstawać z niedawnych błot i trzeba było uruchomić pilarki, by „przerzedzić widok” i zrobić miejsce dla odpowiedzialnej pracy ruskich służb, to już nikt sobie bagnem głowy nie zawracał – wystarczyło bowiem, że telewizje całego świata pokazywały nakręcone przez moonwalkera Wiśniewskiego bagno przez cały dzień. Reszty zaś dopełniły migawki z czerwonymi trumnami ładowanymi na ciężarówki.

 


 
 
 
p
 
r
 
k
 
e

 
 
PS. Czy widzieliście Państwo kiedykolwiek, by na miejscu akcji strażackiej ktoś stał i palił papierosy, tak jak goście na filmie Wiśniewskiego?A czy ci goście poniżej nie mogli sensowniej pociągnąć tego węża do gaszenia?l

 

 

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka