Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
492
BLOG

Warszawscy kloszardzi

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 0

Jesteśmy prawie jak N.Y.

Warszawscy kloszardzi też zagrają Putinowi na nosie

Image result for kloszardzi warszawscy

Image result for kloszardzi warszawscy

 

http://satyrycznaagencjainfor.blogspot.com/2014/08/warszawscy-kloszardzi-tez-zagraja.html

 

Czy uda się policzyć warszawskich bezdomnych? - Warszawa

warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34889,4307954.html - Translate this page

... społecznej. Tymczasem warszawscy kloszardzi nie chcą dać się policzyć. ... Warszawscybezdomni są dla urzędników populacją niepoliczalną. Ocenia się, że ...

 

Image result for kloszardzi warszawscy

 
Jeden z warszawskich kloszardów, pan Mietek z Targówka, napisał dziś do nas informując, że on i jego koledzy, by jak to ujął ”dokopać Putinowi” zamierzają pić od teraz wyłącznie jabole z polskich jabłek. W odstawkę idą tym samym wszelkie cytrynówki, wiśniówki, czy wina wieloowocowe.
 
image
http://commons.wikimedia.org/
W liście pana Mietka czytamy:” Dotychczas byliśmy poza nawiasem społeczeństwa. Często spotykały nas obelgi i doświadczaliśmy pełnych wrogości spojrzeń. Uznaliśmy wraz z kolegami, że czas to zmienić. Niniejszym oświadczamy zatem, iż od dziś obalamy wyłącznie jabcoki produkowane z polskich jabłek i to w ilościach hurtowych! Zaręczamy przy tym, że wytrwamy w swoim postanowieniu dopóki ten [fragment ocenzurowany] Putin nie przestanie się czepiać naszych biednych sadowników.”
 
Patrioci z Targowka zamierzają wciągnąć w do swojej akcji kloszardów z innych dzielnic stolicy. Panowie podchodzą do swojej inicjatywy bardzo profesjonalnie, wykupili już domenę www.jabolemwPutina.pl i założyli fanpejdża na facebooku. Otworzyli też konto w banku, na które można przelewać pieniądze z dopiskiem tej samej treści co nazwa posiadanej przez nich domeny, czyli właśnie ”Jabolem w Putina.”
 
Kloszardzi zachęcają też wszystkich, którym nie braknie odwagi, by nie tylko dobrym słowem i darowiznami wspierali ich akcję. Zdaniem szanownych panów jeden jabol dziennie pozytywnie wpływa nie tylko na samopoczucie, ale też jest doskonałym źródłem cennych witamin i minerałów. Poza tym jego spożywanie ma być też świetną okazją do poznawania nowych, interesujących ludzi.
 
Agencja z podziwem patrzy na warszawskich kloszardów, choć jesteśmy zdania, że lepiej ich nie naśladować.Nawet jeśli Putinowi życzymy bardzo źle.
 
News został wymyślony przez agencję i najprawdopodobniej mija się z prawdą
 
http://dawnawarszawa.blogspot.com/
 
 

Mamy swoich kloszardów "LUDZI HONORU", ktorych dopóki zima nie zmusi, deszcze i jesienne chłody - śpią sobie na ławkach w centrum Warszawy samo życie.

Gdzie łaźnie miejskie i przytułki w postaci dachu nad głową.

Oj miałby co robić Święty Rafal Kalinowski, powstaniec i inżynier dróg żelaznych.

Warszawa. Już nie wyrzucą kloszarda z autobusu? - Transport Publiczny

www.transport-publiczny.pl/.../warszawa-juz-nie-wyrzuca-kloszard...
Translate this page

Jan 25, 2016 - Przepis do warszawskiego regulaminu trafił w 2012 r. Miał pomóc rozwiązywać sytuacje, w których do pojazdu ładował się śmierdzący pasażer ...

 

Prawo & Finanse

Warszawa. Już nie wyrzucą kloszarda

z autobusu?


 
Warszawa. Już nie wyrzucą kloszarda z autobusu?
Autor:

Jakub Dybalski

Data publikacji:
2016-01-25 11:45
 
Tagi:
 
Tagi geolokalizacji:
fot. Twój Motorniczy
 
Na czwartkowej sesji rady miasta będzie głosowany projekt zmian w regulaminie obowiązującym w pojazdach miejskiej komunikacji. Zniknąć ma przepis pozwalający na usunięcie z pojazdu osób „budzących odrazę”.
 
Zmiany w regulaminie są związane z nowelizacją przepisów w ustawie Prawo przewozowe. Dotychczasowy regulamin zostanie podzielony na dwa osobne akty prawne – głosowany w tym tygodniu obejmuje kwestie dot. bezpieczeństwa i porządku, a osobne zarządzenie prezydenta miasta będzie dotyczyło biletów i opłat.

Z regulaminu ma zniknąć kontrowersyjny przepis dotyczący możliwości usunięcia pasażera budzącego „odczucie odrazy otoczenia”. Kontrowersyjny, bo niejasny i w praktyce nie rozwiązujący skomplikowanego kłopotu jakim są pasażerowie, którzy nie dbają o higienę. Za to mogący stanowić podstawę wyrzucenia z autobusu osób, które innym się nie podobają.

Przepis do warszawskiego regulaminu trafił w 2012 r. Miał pomóc rozwiązywać sytuacje, w których do pojazdu ładował się śmierdzący pasażer, a jego zapach zmuszał innych do przejścia na drugi koniec autobusu lub tramwaju, albo poczekania na przystanku na kolejny pojazd. Problem nie jest przesadzony. Szczególnie zimą takie sytuacje się zdarzają i są bardzo kłopotliwe.

W praktyce jednak przepis stwarzał niebezpieczeństwo dzielenia pasażerów na „lepszych” i „gorszych” i to pod względem kompletnie niejasnego, uznaniowego kryterium. Co w sytuacji gdy pasażer nie awanturuje się, ma bilet, a jedynie brzydko pachnie? Sam zapach zresztą każdy odbiera nieco inaczej, dla kogoś coś może śmierdzieć, jednocześnie komuś innemu ten zapach przeszkadzać nie będzie (głośna ostatnio sytuacja dotyczyła kobiety wyproszonej z autobusu w Bydgoszczy za przewijanie w nim dziecka – kierowca ją wyprosił choć pasażerom sytuacja nie przeszkadzała). Sytuacja często dotyczyła osób bezdomnych, którzy w zimie w komunikacji miejskiej szukały w miarę ciepłego miejsca, a zgodnie z tym przepisem można je było wyrzucić na mróz. W praktyce i tak kierowcy tego nie robili.

Warto podkreślić, że proponowana zmiana pozwoli przede wszystkim pozbyć się kontrowersyjnego przepisu, natomiast nie pozbawi kierowców i służb miejskich prawa do interwencji w skrajnych przypadkach. W regulaminie pozostanie przepis określający, że „osoby zagrażające bezpieczeństwu, porządkowi mogą być wezwane przez obsługę pojazdu, pracowników nadzoru ruchu, obsługę metra, kontrolerów biletów, Straż Miejską do zachowania spokoju lub opuszczenia pojazdu lub stacji metra.

W regulaminie pozostaje też szereg innych zakazów, m.in. dotyczących żebrania, gry na instrumentach, biegania, jazdy na rowerze czy rolkach, a także jedzenia i picia, jeśli może to narazić współpasażerów na zabrudzenie.
O tym jak miasta radzą sobie z kloszardami w komunikacji przeczytasz tutaj.
 

 

 
 

>>>

HALA MIROWSKA

Najlepsza "JATKA MIĘSNA" W WARSZAWIE. Cielęcinka, wołowina z kością, wędzonka I INNE RARYTASY.

A nie chabanina z przemysłu mięsnego 10 000 świń stłoczonych w jednym miejscu i produkcja czystej energii 500 000 Watt,  bo prądu na potrzeby wlasne i na sprzedaż.

Gdzie sami odkryjcie.

Ci z wielkiego handlu:

Lud Boży to kupi, chociaż naszprycowane antybiotykami.

...

Hale Mirowskie tam dopiero jest życie.

Z szacunkiem bo się może skończyć źle.

Stanisław Grzesiuk - Boso, ale w ostrogach 

https://www.youtube.com/watch?v=ETnZ66yB6hI

Na ulicach przemykają chłopcy o innych skłonościach w sferze intymnej. Bo po widoku, to widać ktory koniecznie chce być "kobitą".

Ale mniejsza to.

Jarema Stępowski - Po kieliszku

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3751

Abdykujcie jak najprędzej!

Felieton    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    27 września 2016

Pani Krystyna Janda najwyraźniej otrząsnęła się już z traumy po doznanym męczeństwie i przeszła do ataku na jego sprawców. Męczeństwo pani Krystyny polegało na tym, że zamiast 1,5 miliona rocznej państwowej subwencji dla jej teatrzyku piątej klepki, minister kultury zaproponował jej zaledwie dziesiątą część tego, czyli 150 tysięcy złotych. Nie wiem, czy pani Krystyna wzięła tę forsę, czy też - uniósłszy się honorem – wzgardliwie ją odrzuciła, ale to bez znaczenia, bo ważniejsze jest przecież, że w ten sposób doświadczyła ze strony reżymu straszliwego męczeństwa w postaci małpiego okrucieństwa. Nic dziwnego, że postanowiła się na reżymie odegrać i oto wreszcie nadarzyła się okazja. Reżym poparł skierowanie do komisji społecznego projektu ustawy ograniczającej dotychczasowe ramy dopuszczalności aborcji. Ponieważ ten pomysł spotkał się z energicznym przeciwdziałaniem postępowych pań, broniących reżymowi dostępu do swoich „wagin” i „macic”, pani Krystyna postanowiła skorzystać ze sposobności, by – jak to się kiedyś mawiało - „i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić”. Wianuszka bowiem trzeba strzec, niczym socjalizmu – oczywiście przed znienawidzonym reżymem – bo nawet a właściwie nie „nawet”, tylko zwłaszcza panie postępowe demonstrują taką czujność wokół swoich „wagin” i „macic” tylko w przypadku reżymu, bo w przypadku - jak to nazywał Stanisław Grzesiuk - „miłości głodnych płeciów” żadnej czujności nie zachowują i rozkładają nogi już na pierwszy znak („Pierwszy znak, gdy serce drgnie, ledwo drgnie, a już się wie...”). Toteż praktyczne postępowe panie co noc kogoś kochają, z czego wynikają potem rozmaite niepożądane następstwa i stąd tak się uwijają wokół rozszerzenia możliwości likwidowania owych następstw. Nawiasem mówiąc, to rozszerzanie możliwości nazywane jest powszechnie „liberalizacją”. Jest to jeszcze jedna ilustracja chaosu semantycznego, jaki rozszerza się u nas na podobieństwo pożaru – chyba sztucznie podsycanego. Jak bowiem można nazywać „liberalizacją” drastyczne zaostrzenie możliwości zabijania ludzi – co prawda jeszcze bardzo małych, ale nikt nie powiedział jeszcze w tej sprawie ostatniego słowa, bo w kolejce czekają przecież ludzie bardzo chorzy? Zmiana ustawy postulowana przez postępactwo nie jest żadną „liberalizacją” tylko rozszerzeniem prawa mordowania na osoby nie będące nawet funkcjonariuszami publicznymi. To nawet w Sowietach panował w podobnych sprawach jakiś porządek; Feliks Dzierżyński mógł aresztować, a nawet zastrzelić każdego, ale już czekiści niżsi rangą mogli aresztować tylko do stopnia pułkownika. Tymczasem określenia „liberalizacja” używa nawet przewielebne duchowieństwo i walczy z „liberalizmem” niczym komuniści z wrogą stonką ziemniaczaną. Ale mniejsza z tym, bo chodzi przecież o panią Krystynę i jej zbawienne pomysły.

Otóż gwoli zrobienia na złość złowrogiemu reżymowi a jednocześnie podlizania się postępactwu, które w przeciwny razie mogłoby zacząć lekceważyć rozmaite stare próchna, pani Krystyna zaapelowała do kobiecej solidarności – by mianowicie wszystkie kobiety podjęły strajk, powstrzymując się od czynności składających się na prowadzenie gospodarstwa domowego, opiekę nad dziećmi i tak dalej. Pani Krystyna taktownie nie wyjaśnia, czy strajk obejmowałby również odmowę bliskich spotkań III stopnia z mężami w alkowie, ale to się rozumie samo przez się. Powołując się na przykład Islandii dowodzi skuteczności tej formy protestu, a jedyna wątpliwość, jaka ja przy tym nachodzi, to niepewność, czy kobiety w naszym nieszczęśliwym kraju wykażą się świadomą dyscypliną.

Tymczasem wątpliwości jest chyba znacznie więcej, z czego pani Krystyna najwyraźniej nie zdaje sobie chyba sprawy. Ilustruje to scena spotkania meksykańskiej cesarzowej Charlotty, żony Maksymiliana Habsburga z cesarzem Napoleonem III. Charlotta przyjechała do Paryża by prosić Napoleona III o pomoc dla Maksymiliana, zagrożonego przez rewolucjonistów. Napoleon wykręcał się jak tylko mógł, ale Charlotta nalegała i w końcu użyła decydującego w jej mniemaniu argumentu, to znaczy – zagroziła, że w razie odmowy pomocy Maksymilian i ona też abdykują. - Ależ abdykujcie jak najprędzej! - wyrwało się Napoleonowi, na co Charlotta dostała spazmów, zaczęła wyrzucać mu niskie pochodzenie, aż wreszcie zwariowała. Wyobrażam sobie tedy, że dla wielu, może nawet dla wszystkich mężczyzn, taki strajk mógłby stać się znakomitą okazją do wyzwolenia. Skoro małżonki odmówiłyby prowadzenia własnego przecież gospodarstwa domowego, opieki nad własnymi przecież dziećmi i bliskich spotkań III stopnia w alkowie, to po cóż komu jeszcze takie żony, zwłaszcza gdy w międzyczasie zdążyły obetrzeć sobie resztki puszku niewinności – o ile kiedykolwiek go miały? Takie żony byłyby potrzebne jak psu piąta noga. Wielu mężczyzn z ogromną ulgą zaczęłoby stołować się na mieście, dając również dzieciom na ten cel kieszonkowe, zaś niedogodności spowodowane strajkiem w alkowie dałoby się usunąć w sposób trwały dzięki przedsiębiorczości. Gdyby tylko apel pani Krystyny spotkałby się z masowym rezonansem, to w odpowiedzi, niczym grzyby po deszczu, zaczęłyby powstawać agencje towarzyskie i inne domy publiczne, obliczone na każdą kieszeń. W tej sytuacji postępowe żony musiałyby się przekwalifikować na pracownice przemysłu rozrywkowego, gdzie nie byłoby miejsca na żadne dąsy, ani tak zwane „bóle głowy” - bo jak klient płaci, to wymaga. W dodatku ogromna podaż tych usług, zgodnie z prawem podaży i popytu, musiałaby doprowadzić do spadku cen, co mogłyby wpłynąć na ożywienie innych gałęzi gospodarki, w których zaznaczyłby się wzrost popytu. Paradoksalnie sytuacja wytworzona w następstwie masowego zastosowania się kobiet do apelu pani Krystyny, mogłaby przyczynić się do ograniczenia dotychczasowych wydatków zwłaszcza w przypadku mężczyzn nie korzystających z agencji towarzyskich, którzy jednak ustawiliby relacje z żonami na zasadach komercyjnych. Wcale bowiem nie jest nigdzie napisane, że w przypadku bliskich spotkań III stopnia w alkowie mężczyzna jest jedynie nabywcą usługi. Również i on mógłby żądać za swoje czynności stosownego wynagrodzenia, zwłaszcza, gdyby małżonka była w typie pani Katarzyny Bratkowskiej. Wygląda na to, że apel pani Krystyny Jandy przyniósłby ogromne i niespodziewane korzyści mężczyznom. Powinienem się z tego egoistycznie cieszyć, ale wznosząc się ponad egoizm jednak apeluje do pani Krystyny Jandy, żeby jeszcze raz sobie to wszystko przemyślała.

Stanisław Michalkiewicz

Ubawił mnie wywiad

Obok Q22 i inne interesy.

 

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka